Przeczytajcie naszą przemowę pod postem :)
VERONICA PERSPECTIVE
- Mam dla Ciebie niespodziankę...
- Niespodziankę? Samo to, że tu jesteś jest niespodzianką.
- Dziękuję, miło mi, ale to nie jestem tą niespodzianką.
- To co?
- Tego nie mogę powiedzieć, bo to już nie będzie niespodzianka.
- Mam się bać?
- Nie. Wstawaj.
- Ale... Ja nie mogę. Muszę poczekać na wypis, a poza tym lekarze kazali mi „Leżeć, pić zieloną herbatkę i zajadać rosołek”
- Dominika mówiła, że czujesz się dobrze...
- Tak. Ja, czuję się dobrze, ale obawiam się, że moje zdanie jest tutaj brane pod uwagę dopiero na końcu.
- Skoro czujesz się dobrze, to w takim razie jak znikniesz „na chwilkę” nic złego się nie stanie.
- To brzmi, jak porwanie.
- Jak, nie zgodzisz się dobrowolnie, to zabiorę Cię siłą.
- Dobra wygrałeś. Ciekawi mnie, co wykonbinowałeś. Ale jest jeden problem.
- Jaki?
- Hm... Jakby to ująć... Nie wiem, gdzie są moje rzeczy. Aktualnie jestem w piżamie. Jakbym gdziekolwiek poszła w takim stroju, to ludzie uznaliby mnie za wariatkę.
- Fakt. Tego nie przewidziałem. Zaczekaj. Mam w samochodzie torbę, z zapasowymi ubraniami.
- Nie kłopocz się... Może lepiej będzie zadzwonić po Domę. Podaj mi mój telefon.
- Nie, nie ma potrzeby, nie musimy jej w to angażować. - powiedział to i wyszedł. Po chwili wrócił z wielką torbą. Postawił ją na środku sali i zaczął wyjmować różne rzeczy. Potem uśmiechnął się i rzucił we mnie ubraniami.
- Trzymaj. Załóż. Ja w tym czasie rozejrzę się po korytarzu i zobaczę, czy ktoś się tam nie kręci, jakiś lekarz, czy coś.
Przebrałam się w jego rzeczy, czym była wielka koszula w kratkę i czarne spodnie. Boże... Jaki on wielki! Tonełam w jego ciuchach. Dopiero teraz zorientowałam się, jaka muszę być rozczochrana. Dodatkowo nieumalowana. Szybko spięłam włosy w niezdarnego koka. W tym momencie do pokoju wszedł Harry.
- Dobrze, że już się ubrałaś.
- A co by było gdyby tak nie było? Mogłeś zapukać. - puścił moją uwagę mimo uszu i dodał:
- Teraz jest odpowiedni moment. Chodź.
Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Bez większych przeszkód udało nam się niezauważonym wyjść z budynku.
- Co teraz rycerzu na białym koniu?
- Poszukajmy konia. Nie wiem, czy ci przypadnie do gustu, bo nie jest biały, tylko czerwony.
- Hmm... W takim kolorze może być, nawet ładniejszy.
Gdy to powiedziałam odwrócił się w moją stronę i złapał mnie za drugą rękę.
- Jakie masz zimne dłonie... Ale ze mnie kretyn, przeze mnie jeszcze się bardziej rozchorujesz.
W tej chwili, zdjął z siebie fioletową bluzę.
- Proszę, ubierz.
- Nie, nie trzeba, teraz Tobie będzie zimno.
- Aaaah. - westchnął i przełożył największy otwór bluzy przez moją głowę. Zanim do końca zdołałam zorientować się, co robi, już miałam ją na sobie.
- Później mi podziękujesz. Teraz chodź do samochodu.
- Gdzie my właściwie jedziemy? - zapytałam Harry’ego, gdy byliśmy już w aucie.
- Spokojnie, dowiesz się w odpowiednim czasie. - spojrzał na mnie, po czym znowu skupił się na prowadzeniu samochodu.
- Myślę, że nie powinnam nigdzie daleko jechać. Nikt nie wie gdzie jestem. Może chociaż zadzwonię i powiem, że wszystko w porządku?
- Zadzwonisz, jak będziemy na miejscu, teraz nawet nie masz jak.
- Czemu?
W tym momencie wyciągnęłam z kieszeni telefon, który najwyraźniej już dawno się rozładował.
- No ładnie - dodałam.
- Spokojnie, nie będzie Ci potrzebny. - Harry najwyraźniej, nie mógł się doczekać mojej reakcji na niespodziankę.
- O patrz! - zaskoczona, szybko zawołałam Stylesa.
- Yhm.. Co fajnego tam widzisz?
- Samolot! Wygląda, jakby lądował...
- Tak, to możliwe...
- Ale jak? Gdzie?
- Przypuszczam, że większość samolotów planowo ląduje na lotniskach, ale nie wiem, czy ten, gdzieś po drodze się nie rozbije. Patrząc na prawdopodobieństwo, że znajduje się tuż nad lotniskiem, myślę że obędzie się bez katastrofy.
- Lotnisko!? - wykrzyczałam zdziwiona.
- Takie miejsce, gdzie lądują i startują samoloty - maszyny latające, może to coś Ci mówi?
- Gdzie ty mnie wywozisz? Mam nadzieję, że zaraz się dowiem...
- Nie tak prędko, ale myślę że Ci się spodoba. Na pocieszenie dodam, że to nie Arktyka ani Afryka.
- Żartujesz... Jak mnie nie będzie w szpitalu to nieźle mi się dostanie.
- Spokojnie, skoro mówisz, że Cię tam nie będzie, to nic ci nie grozi. - dodał i starał się zrobić słodką minkę, ale średnio mu wyszło.
- To co? Może zabierasz mnie do Glasgow albo Newcastle? - dodałam, po chwili jazdy.
- Samolotem? Nie rób ze mnie takiego lenia. Do Glasgow nie poleciałbym samolotem.
- Hahahaha... Ale z Ciebie żartowniś. Dobrze zrozumiałam, że niby mamy gdzieś lecieć samolotem? Ja mogę popatrzeć. Ty sobie polecisz, ja na Ciebie zaczekam. Nie martw się nie będzie mi się nudzić. Jest trochę późno, myślę że na lotnisku o tej porze będą sami przyzwoici ludzie, a nie o takich nieczystych myślach. Jak dobrze pójdzie to nic mi się nie stanie.
- Daj spokój leciałaś już pewnie nie raz samolotem.
- No, nie całkiem...
- To jak przyjechałaś do Anglii?
- To długa historia.
- Mamy czas. Chętnie posłucham. Pewnie przepłynęłaś żabką ocean, a na końcu strzeliłaś sobie sweet focię.
- Ha. Ha. Ha. Ale śmieszne. Ja nigdzie nie lecę.
Niecałe pół godziny później znajdowaliśmy się na lotnisku w sali odpraw.
- Chodź. Tam mamy nasz samolot. - Harry złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia.
- Czekaj! Mówiłam serio.
- Ach, te twoje zasady. Zaufaj mi, nie wywiozę Cię na Madagaskar.
- To nie o to chodzi. Ufam Ci. Tak mi się przynajmniej wydaje. Chodzi o coś innego.
- Opowiesz mi w samolocie, chodź. - Harry nie dawał za wygraną, upierał się przy swoim. Pociągnął mnie kawałek za sobą, ale za chwilę odwrócił się, chyba się zdenerwował, że nie jestem zadowolona i kapryszę, a on się pewnie bardzo napracował.
- Powiesz mi do chol... - urwał w pół słowa. Spojrzał na mnie i zaczął rozszyfrowywać to, co kryje moja twarz.
- Przepraszam, nie mogę. - do moich oczu zaczęły napływać łzy. - Nie chodzi o Ciebie.
- To o co? Nie chcesz, to nie, wrócimy do szpitala. Niepotrzebnie ciągnąłem Cię tu na siłę.
- Przepraszam... Ja bardzo bym chciała, ale... - po policzkach moich zaczęły spływać łzy. - Przepraszam. Tak się napracowałeś... Ale...
- Chociaż powiedz, o co chodzi. - odezwał się bardziej spokojnym głosem, musiał być bardzo ciekawy, albo bał się mnie urazić.
- Nie chcę o tym mówić. To nie jest przyjemne... - wzięłam głęboki oddech. - Boję się latać. Boję się odkąd pamiętam. Przepraszam...
- Nie masz za co przepraszać...
- Mam. Czuję się winna, że przeze mnie...
- Nie martw się, zabiorę Cię tam jeszcze kiedyś.
- Ja bardzo chcę „to coś” zobaczyć. Ale ja po prostu na widok samolotu... Mam chorobę lokomocyjną, lęk wysokości, a mój żołądek nie lubi podniebnych przygód.
- Aż tak źle? - odezwał się zaniepokojony Harry.
- Boję się, mam taką traumę. Przepraszam. - po chwili dodałam - Samolotem leciałam raz i o raz za dużo. Do Londynu przyleciałam samolotem. Byłam wtedy z Dominiką, która wiedziała o moich lękach, więc cały czas, praktycznie trzymałam ją za rękę, miałam zamknięte oczy i słuchałam Ciebie. Przed startem połknęłam jeszcze porcję tabletek uspokajających i leków na choroby żołądka.
- I doleciałaś cała i zdrowa? - Stylesowi na twarz wkradł się uśmieszek.
- No.. Niby.. W sumie to tak...
- Domyślam się, że gdy myślałaś o drodze powrotnej do domu, to zakładałaś, że tak samo będziesz wracać?
- Tak... W sumie to nie myślałam o powrocie, ale wydaje mi się, że tak.
- To tak samo możesz zrobić teraz.
- Niespodziankę? Samo to, że tu jesteś jest niespodzianką.
- Dziękuję, miło mi, ale to nie jestem tą niespodzianką.
- To co?
- Tego nie mogę powiedzieć, bo to już nie będzie niespodzianka.
- Mam się bać?
- Nie. Wstawaj.
- Ale... Ja nie mogę. Muszę poczekać na wypis, a poza tym lekarze kazali mi „Leżeć, pić zieloną herbatkę i zajadać rosołek”
- Dominika mówiła, że czujesz się dobrze...
- Tak. Ja, czuję się dobrze, ale obawiam się, że moje zdanie jest tutaj brane pod uwagę dopiero na końcu.
- Skoro czujesz się dobrze, to w takim razie jak znikniesz „na chwilkę” nic złego się nie stanie.
- To brzmi, jak porwanie.
- Jak, nie zgodzisz się dobrowolnie, to zabiorę Cię siłą.
- Dobra wygrałeś. Ciekawi mnie, co wykonbinowałeś. Ale jest jeden problem.
- Jaki?
- Hm... Jakby to ująć... Nie wiem, gdzie są moje rzeczy. Aktualnie jestem w piżamie. Jakbym gdziekolwiek poszła w takim stroju, to ludzie uznaliby mnie za wariatkę.
- Fakt. Tego nie przewidziałem. Zaczekaj. Mam w samochodzie torbę, z zapasowymi ubraniami.
- Nie kłopocz się... Może lepiej będzie zadzwonić po Domę. Podaj mi mój telefon.
- Nie, nie ma potrzeby, nie musimy jej w to angażować. - powiedział to i wyszedł. Po chwili wrócił z wielką torbą. Postawił ją na środku sali i zaczął wyjmować różne rzeczy. Potem uśmiechnął się i rzucił we mnie ubraniami.
- Trzymaj. Załóż. Ja w tym czasie rozejrzę się po korytarzu i zobaczę, czy ktoś się tam nie kręci, jakiś lekarz, czy coś.
Przebrałam się w jego rzeczy, czym była wielka koszula w kratkę i czarne spodnie. Boże... Jaki on wielki! Tonełam w jego ciuchach. Dopiero teraz zorientowałam się, jaka muszę być rozczochrana. Dodatkowo nieumalowana. Szybko spięłam włosy w niezdarnego koka. W tym momencie do pokoju wszedł Harry.
- Dobrze, że już się ubrałaś.
- A co by było gdyby tak nie było? Mogłeś zapukać. - puścił moją uwagę mimo uszu i dodał:
- Teraz jest odpowiedni moment. Chodź.
Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Bez większych przeszkód udało nam się niezauważonym wyjść z budynku.
- Co teraz rycerzu na białym koniu?
- Poszukajmy konia. Nie wiem, czy ci przypadnie do gustu, bo nie jest biały, tylko czerwony.
- Hmm... W takim kolorze może być, nawet ładniejszy.
Gdy to powiedziałam odwrócił się w moją stronę i złapał mnie za drugą rękę.
- Jakie masz zimne dłonie... Ale ze mnie kretyn, przeze mnie jeszcze się bardziej rozchorujesz.
W tej chwili, zdjął z siebie fioletową bluzę.
- Proszę, ubierz.
- Nie, nie trzeba, teraz Tobie będzie zimno.
- Aaaah. - westchnął i przełożył największy otwór bluzy przez moją głowę. Zanim do końca zdołałam zorientować się, co robi, już miałam ją na sobie.
- Później mi podziękujesz. Teraz chodź do samochodu.
- Gdzie my właściwie jedziemy? - zapytałam Harry’ego, gdy byliśmy już w aucie.
- Spokojnie, dowiesz się w odpowiednim czasie. - spojrzał na mnie, po czym znowu skupił się na prowadzeniu samochodu.
- Myślę, że nie powinnam nigdzie daleko jechać. Nikt nie wie gdzie jestem. Może chociaż zadzwonię i powiem, że wszystko w porządku?
- Zadzwonisz, jak będziemy na miejscu, teraz nawet nie masz jak.
- Czemu?
W tym momencie wyciągnęłam z kieszeni telefon, który najwyraźniej już dawno się rozładował.
- No ładnie - dodałam.
- Spokojnie, nie będzie Ci potrzebny. - Harry najwyraźniej, nie mógł się doczekać mojej reakcji na niespodziankę.
- O patrz! - zaskoczona, szybko zawołałam Stylesa.
- Yhm.. Co fajnego tam widzisz?
- Samolot! Wygląda, jakby lądował...
- Tak, to możliwe...
- Ale jak? Gdzie?
- Przypuszczam, że większość samolotów planowo ląduje na lotniskach, ale nie wiem, czy ten, gdzieś po drodze się nie rozbije. Patrząc na prawdopodobieństwo, że znajduje się tuż nad lotniskiem, myślę że obędzie się bez katastrofy.
- Lotnisko!? - wykrzyczałam zdziwiona.
- Takie miejsce, gdzie lądują i startują samoloty - maszyny latające, może to coś Ci mówi?
- Gdzie ty mnie wywozisz? Mam nadzieję, że zaraz się dowiem...
- Nie tak prędko, ale myślę że Ci się spodoba. Na pocieszenie dodam, że to nie Arktyka ani Afryka.
- Żartujesz... Jak mnie nie będzie w szpitalu to nieźle mi się dostanie.
- Spokojnie, skoro mówisz, że Cię tam nie będzie, to nic ci nie grozi. - dodał i starał się zrobić słodką minkę, ale średnio mu wyszło.
- To co? Może zabierasz mnie do Glasgow albo Newcastle? - dodałam, po chwili jazdy.
- Samolotem? Nie rób ze mnie takiego lenia. Do Glasgow nie poleciałbym samolotem.
- Hahahaha... Ale z Ciebie żartowniś. Dobrze zrozumiałam, że niby mamy gdzieś lecieć samolotem? Ja mogę popatrzeć. Ty sobie polecisz, ja na Ciebie zaczekam. Nie martw się nie będzie mi się nudzić. Jest trochę późno, myślę że na lotnisku o tej porze będą sami przyzwoici ludzie, a nie o takich nieczystych myślach. Jak dobrze pójdzie to nic mi się nie stanie.
- Daj spokój leciałaś już pewnie nie raz samolotem.
- No, nie całkiem...
- To jak przyjechałaś do Anglii?
- To długa historia.
- Mamy czas. Chętnie posłucham. Pewnie przepłynęłaś żabką ocean, a na końcu strzeliłaś sobie sweet focię.
- Ha. Ha. Ha. Ale śmieszne. Ja nigdzie nie lecę.
Niecałe pół godziny później znajdowaliśmy się na lotnisku w sali odpraw.
- Chodź. Tam mamy nasz samolot. - Harry złapał mnie za rękę i pociągnął do wyjścia.
- Czekaj! Mówiłam serio.
- Ach, te twoje zasady. Zaufaj mi, nie wywiozę Cię na Madagaskar.
- To nie o to chodzi. Ufam Ci. Tak mi się przynajmniej wydaje. Chodzi o coś innego.
- Opowiesz mi w samolocie, chodź. - Harry nie dawał za wygraną, upierał się przy swoim. Pociągnął mnie kawałek za sobą, ale za chwilę odwrócił się, chyba się zdenerwował, że nie jestem zadowolona i kapryszę, a on się pewnie bardzo napracował.
- Powiesz mi do chol... - urwał w pół słowa. Spojrzał na mnie i zaczął rozszyfrowywać to, co kryje moja twarz.
- Przepraszam, nie mogę. - do moich oczu zaczęły napływać łzy. - Nie chodzi o Ciebie.
- To o co? Nie chcesz, to nie, wrócimy do szpitala. Niepotrzebnie ciągnąłem Cię tu na siłę.
- Przepraszam... Ja bardzo bym chciała, ale... - po policzkach moich zaczęły spływać łzy. - Przepraszam. Tak się napracowałeś... Ale...
- Chociaż powiedz, o co chodzi. - odezwał się bardziej spokojnym głosem, musiał być bardzo ciekawy, albo bał się mnie urazić.
- Nie chcę o tym mówić. To nie jest przyjemne... - wzięłam głęboki oddech. - Boję się latać. Boję się odkąd pamiętam. Przepraszam...
- Nie masz za co przepraszać...
- Mam. Czuję się winna, że przeze mnie...
- Nie martw się, zabiorę Cię tam jeszcze kiedyś.
- Ja bardzo chcę „to coś” zobaczyć. Ale ja po prostu na widok samolotu... Mam chorobę lokomocyjną, lęk wysokości, a mój żołądek nie lubi podniebnych przygód.
- Aż tak źle? - odezwał się zaniepokojony Harry.
- Boję się, mam taką traumę. Przepraszam. - po chwili dodałam - Samolotem leciałam raz i o raz za dużo. Do Londynu przyleciałam samolotem. Byłam wtedy z Dominiką, która wiedziała o moich lękach, więc cały czas, praktycznie trzymałam ją za rękę, miałam zamknięte oczy i słuchałam Ciebie. Przed startem połknęłam jeszcze porcję tabletek uspokajających i leków na choroby żołądka.
- I doleciałaś cała i zdrowa? - Stylesowi na twarz wkradł się uśmieszek.
- No.. Niby.. W sumie to tak...
- Domyślam się, że gdy myślałaś o drodze powrotnej do domu, to zakładałaś, że tak samo będziesz wracać?
- Tak... W sumie to nie myślałam o powrocie, ale wydaje mi się, że tak.
- To tak samo możesz zrobić teraz.
Siedziałam z Harry'm w samolocie. Hazza oddał mi swój iPod i trzymał mnie za rękę. Gdy samolot zaczął startować, przerażona nie byłam w stanie słuchać żadnej muzyki. Siedziałam sztywno i wbijałam swoje paznokcie w rękę Harry'ego. Nie robiłam tego celowo. Bardzo się bałam i nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie.
- Spójrz mi w oczy. - odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam prosto w jego oczy. - Tak lepiej. Prawda?
- Troszkę. Ale ja naprawdę bardzo się boję.
- Spokojnie, przy mnie jesteś bezpieczna.
Harry puścił moją dłoń, ale zanim zdążyłam coś zrobić, objął mnie swoim ramieniem. Gdy tylko przybliżyłam się do niego i go przytuliłam. Mimo, że w nagłym przypływie siły bardzo mocno go ścisnęłam, on nie protestował i ponownie złapał mnie za dłoń, dając tym samym do zrozumienia, że jestem bezpieczna. Przytulałam Hazzę, jednak dalej trochę się bałam. On chyba o tym wiedział, dlatego zaczął śpiewać. Na ucho szeptał mi słowa piosenki. Powoli, zaczęłam się odprężać. Tak, przez cały lot, spędzaliśmy czas. Ja z zamkniętymi oczami wtulona byłam w ciało Harry'ego, a on obejmował mnie ramieniem i trzymał za rękę, do ucha śpiewając mi piosenki, nie tylko z jego zespołu.
- Za chwilę rozpocznie się lądowanie. - poinformował nas pilot.
- O nie. Było tak dobrze.
- Tak dobrze? Podobało Ci się? - zapytał zdziwiony Styles. - Ach tak, w moich ramionach nie może być inaczej...
- Chodziło mi o to, że tak naprawdę najgorsze jest lądowanie.
Po około pięciu minutach samolot zaczął zbliżać się do pasa startowego. Spanikowałam. Jeszcze mocniej przytuliłam Harry'ego. Zamknęłam oczy i starałam się myśleć o czymś przyjemniejszym, co nie było proste. On jednak, widząc to, jak bardzo się boję, uniósł lekko moją głowę i spojrzał mi w oczy. Tak, z pewnością udało mu się odwrócić moją uwagę. Teraz nic innego się dla mnie nie liczyło. Patrzyłam w jego zielone tęczówki i to, gdzie jestem nie miało już znaczenia. Po chwili, Lokowaty Książę zbliżył się do mojej twarzy i delikatnie musnął moje wargi. Z każdą następną chwilą, zaczął całować coraz namiętniej. Nagle odsunął się ode mnie i spojrzał na mnie z wielkim uśmiechem.
- Co się tak śmiejesz?
- Wysiadamy. - odparł, a uśmiech dalej go nie opuszczał.
- Co!? - krzyknęłam zdenerwowana, bo przypomniałam sobie, że nadal jestem w samolocie.
- Zostajesz? Jeszcze sobie polatamy, spokojnie.
- Ale jak... A lądowanie? Kiedy...
- Spójrz mi w oczy. - odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam prosto w jego oczy. - Tak lepiej. Prawda?
- Troszkę. Ale ja naprawdę bardzo się boję.
- Spokojnie, przy mnie jesteś bezpieczna.
Harry puścił moją dłoń, ale zanim zdążyłam coś zrobić, objął mnie swoim ramieniem. Gdy tylko przybliżyłam się do niego i go przytuliłam. Mimo, że w nagłym przypływie siły bardzo mocno go ścisnęłam, on nie protestował i ponownie złapał mnie za dłoń, dając tym samym do zrozumienia, że jestem bezpieczna. Przytulałam Hazzę, jednak dalej trochę się bałam. On chyba o tym wiedział, dlatego zaczął śpiewać. Na ucho szeptał mi słowa piosenki. Powoli, zaczęłam się odprężać. Tak, przez cały lot, spędzaliśmy czas. Ja z zamkniętymi oczami wtulona byłam w ciało Harry'ego, a on obejmował mnie ramieniem i trzymał za rękę, do ucha śpiewając mi piosenki, nie tylko z jego zespołu.
- Za chwilę rozpocznie się lądowanie. - poinformował nas pilot.
- O nie. Było tak dobrze.
- Tak dobrze? Podobało Ci się? - zapytał zdziwiony Styles. - Ach tak, w moich ramionach nie może być inaczej...
- Chodziło mi o to, że tak naprawdę najgorsze jest lądowanie.
Po około pięciu minutach samolot zaczął zbliżać się do pasa startowego. Spanikowałam. Jeszcze mocniej przytuliłam Harry'ego. Zamknęłam oczy i starałam się myśleć o czymś przyjemniejszym, co nie było proste. On jednak, widząc to, jak bardzo się boję, uniósł lekko moją głowę i spojrzał mi w oczy. Tak, z pewnością udało mu się odwrócić moją uwagę. Teraz nic innego się dla mnie nie liczyło. Patrzyłam w jego zielone tęczówki i to, gdzie jestem nie miało już znaczenia. Po chwili, Lokowaty Książę zbliżył się do mojej twarzy i delikatnie musnął moje wargi. Z każdą następną chwilą, zaczął całować coraz namiętniej. Nagle odsunął się ode mnie i spojrzał na mnie z wielkim uśmiechem.
- Co się tak śmiejesz?
- Wysiadamy. - odparł, a uśmiech dalej go nie opuszczał.
- Co!? - krzyknęłam zdenerwowana, bo przypomniałam sobie, że nadal jestem w samolocie.
- Zostajesz? Jeszcze sobie polatamy, spokojnie.
- Ale jak... A lądowanie? Kiedy...
W taki sposób znalazłam się, jak się później okazało we Włoszech. Nawet nie zorientowałam się, kiedy samolot wylądował.
- Włochy? - zaskoczona zapytałam Hazzę.
- Tak. Konkretniej - tutaj wskazał przed siebie. - Wenecja.
- Włochy? - zaskoczona zapytałam Hazzę.
- Tak. Konkretniej - tutaj wskazał przed siebie. - Wenecja.
Staliśmy właśnie na jednym z najsłynniejszych mostów w Wenecji, nawet nie wiem, czy nie na świecie. Tak, Most Westchnień, z pewnością jest sławny.
- Mam nadzieję, że nie masz choroby morskiej.
- W sumie to mam, ale skoro leciałam samolotem...
- Ok, ok... Więcej o nic nie pytam...
Harry zaprowadził mnie do wielu wspaniałych miejsc. Zrobiliśmy sobie parę pamiątkowych zdjęć. Zjedliśmy kolację - bardzo późną zresztą, ale za to bardzo smaczną. Pływaliśmy gondolą, gdy w wodzie odbijał się księżyc. Czułam się wspaniale. Wszystko było takie magiczne. My w Wenecji. Ja z Harry'm. Bardzo chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie...
- Mam nadzieję, że nie masz choroby morskiej.
- W sumie to mam, ale skoro leciałam samolotem...
- Ok, ok... Więcej o nic nie pytam...
Harry zaprowadził mnie do wielu wspaniałych miejsc. Zrobiliśmy sobie parę pamiątkowych zdjęć. Zjedliśmy kolację - bardzo późną zresztą, ale za to bardzo smaczną. Pływaliśmy gondolą, gdy w wodzie odbijał się księżyc. Czułam się wspaniale. Wszystko było takie magiczne. My w Wenecji. Ja z Harry'm. Bardzo chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie...
DOMINIKA PERSPECTIVE
- Nie chcę nić mówić, ale... Boże, ile ty jesz... - zaskoczona spojrzałam na Nialla.
- Dziękuję. Ale i tak jakoś tak teraz ostatnio apetytu nie mam.
- Aha... Uroczy jesteś jak jesz.
- Och... nie. Czasami jestem bardziej uroczy. - zaśmiał się, po czym poruszył brwiami w dość zabawny sposób.
- Hahahahaha... I zabawny na dodatek.
- Dziękuję. Jejku, ty mnie tak komplementujesz, a ja? Jak ostatni dupek się zachowuje.
- Nie. Bardzo Ci dziękuję. Mam u Ciebie wielki dług wdzięczności.
- Ahh.. Nie taki duży...
- Wielki...
- Dobra, już jako tako się najadłem, a Ty najedzona?
Ja to się wzrokiem najadłam...
- Tak, na razie zapasy uzupełnione.
- Co teraz robimy? - Horan uśmiechnął się.
- Ja właściwie muszę już iść. - wstałam i zaczęłam się ubierać - Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
- Hola, hola. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. Odwiozę Cię.
- Nie trzeba. Nie musisz...
- Wiem. Nie muszę, ale chcę. Po chwili razem wyszliśmy z knajpki. Zaczęłam szukać kluczy w kieszeniach, ale zaraz przypomniałam sobie, że Wera miała je w torbie.
- Co jest? Coś zgubiłaś?
-Nie. Tak. Nie zgubiłam, tylko nie mam wcale. Klucze wzięła Veronica. A Anka poszła na jakąś imprezę i koncert. Kurcze...
- Domyślam się, że Vee nie możesz już dzisiaj odwiedzać.
- Hmm... Może u kogoś w hotelu zanocuję...
- Zobaczmy, czy Twoja koleżanka już wróciła.
- Ok... Ale szczerze wątpię.
Niall złapał taksówkę i po ok. 15 minutach byliśmy już przed moim hotelem.
- Który pokój? - zapytał Horan.
- Hm... 96. - po chwili dodałam - Nie. To jednak 69.
- Czyli to chyba tu. –wcisnął guzik windy i po chwili znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze.
- Zamknięte. - pociągnęłam za klamkę, już któryś z kolei raz.
- An. Anka. Jesteś tam? - nie chciałam pobudzić wszystkich, krzycząc za głośno.
- Nie ma jej.
- Poczekaj.
Horan zapukał do drzwi obok. Za chwilę wyłonił się z nich z powrotem i gestem zaprosił mnie do środka.
- Chodź.
Złapał mnie za rękę i gdy już byliśmy w sąsiednim pokoju, wyciągnął na balkon.
- Co Ty robisz? - zapytałam zaskoczona.
- Chyba chcesz iść do pokoju?
- Tak, ale tędy?
- Na nic lepszego nie wpadłem.
- Ktoś tu mieszka? Tak o, nas wpuścili?
- Najwidoczniej lubią muzykę pop. Są naszymi fankami i nie były jeszcze na naszym koncercie. Więc dałem im swoje autografy...
- Jesteś niemożliwy.
- Chodź. Idź pierwsza.
Między balkonem, na którym stałam, a balkonem w moim pokoju, był nie duży odstęp. Na szczęście bez większych problemów udało mi się przejść. Nie było to takie straszne, na jakie wyglądało.
- Teraz Ty. - spojrzałam w stronę Niallera, który chyba nie był zadowolony ze swojego pomysłu.
- Ok. Ale chcę ładny pogrzeb. I kwiaty. I żeby Justin Bieber na nim zaśpiewał.
Przeszedł na właściwy balkon, co wyglądało przezabawnie w jego wykonaniu. Jednak wchodząc do pokoju uderzył się o górną framugę drzwi.
- Ałć. A to za co? Co ja Ci zrobiłem! - krzyknął do drzwi.
- Hahahahaha... Boli?
- Nie, swędzi... - powiedział z sarkazmem - Tak, będę miał siniaczka. - zrobił teatralną smutną minkę.
- Pomóc Ci jakoś? Może przyniosę lód?
- Nie trzeba. Wystarczy, że dostanę buziaczka i do wesela się zagoi.
- Ojojoj. Ale się rozpędziłeś. Nie wiedziałam, że się żenisz. odparłam - Pokaż. - podeszłam do Niall'a i pocałowałam go w czoło, w miejsce gdzie najprawdopodobniej się uderzył.
- Teraz lepiej?
- O wiele.
- Generalnie, to mnie odprowadziłeś.
- Tak, ale zapewne twoja współlokatorka szybko nie wróci i będziesz sama. A co będzie, jak Ci się coś złego przyśni? A poza tym, zostałem zraniony podczas akcji...
- Ok. Skoczę po coś do jedzenia, na pewno Ci przejdzie.
- A co będziemy robić?
- Nie wiem, masz jakiś pomysł?
- No nie wiem, może jakiś film?
- Ok.
- Co lubisz?
- Nie przepadam za fantastyką i horrorami.
- Ja też nie. Czekam na kogoś odważnego, kto obejrzy ze mną horror.
- Ja tam kiedyś coś oglądałam... Ale nie bardzo lubię. - po chwili dodałam - A czemu to ma być ktoś odważny? - Taki ktoś kto mnie potrzyma za rękę.
- Na pewno nie jest tak źle. Skoro ja parę oglądałam to Ty pewnie też. Na pewno przesadzasz.
- Skoro mi nie wierzysz, to sama się przekonasz. Horan wybrał horror średniej klasy i włączył telewizor.
Po chwili przygotowałam coś na ząb. Usiedliśmy na moim łóżku. Film się zaczął. Na początku nudy. Jednak z każdą następną chwilą, zaczęłam bać się co raz bardziej.
- Boisz się? - zapytał Blondasek.
- Spodziewałam się czegoś innego.
W tym momencie mignął obraz w telewizorze i ze strachów odwróciłam głowę. Zauważyłam, że Horan zrobił to samo. Po chwili ktoś zaczął głośno krzyczeć, a ja dołączyłam do tej osoby. Przestraszyłam się, Niall również. Popatrzyliśmy na siebie i chłopak przysunął się bliżej. Bez namysłu wtuliłam się w jego tors. On również mnie objął. Siedzieliśmy tak przerażeni przez chwilę, po czym Nialler zabrał głos:
- Nie ma sensu. Wyłączam.
- Ok.
W tej chwili zgasił telewizor. W pokoju zrobiło się strasznie ciemno. - Zapalę światło. - Horan chciał się podnieść.
- Nie! - krzyknęłam- Nie odchodź!
- Dobra. Szczerze mówiąc, mi ten pomysł też się nie podobał...
- Ale...
-Nie martw się. Nigdzie Cię nie puszczę. Sam boję się wychodzić.
- Dziękuję. Jesteś wspaniały.
- Znowu mnie chwalisz. Ahh... To ty jesteś wspaniała.
- Dziękuję farbowany blondynie. Chwilę rozmawialiśmy. Po rozmowie zmógł mnie sen.
- Dziękuję. Ale i tak jakoś tak teraz ostatnio apetytu nie mam.
- Aha... Uroczy jesteś jak jesz.
- Och... nie. Czasami jestem bardziej uroczy. - zaśmiał się, po czym poruszył brwiami w dość zabawny sposób.
- Hahahahaha... I zabawny na dodatek.
- Dziękuję. Jejku, ty mnie tak komplementujesz, a ja? Jak ostatni dupek się zachowuje.
- Nie. Bardzo Ci dziękuję. Mam u Ciebie wielki dług wdzięczności.
- Ahh.. Nie taki duży...
- Wielki...
- Dobra, już jako tako się najadłem, a Ty najedzona?
Ja to się wzrokiem najadłam...
- Tak, na razie zapasy uzupełnione.
- Co teraz robimy? - Horan uśmiechnął się.
- Ja właściwie muszę już iść. - wstałam i zaczęłam się ubierać - Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
- Hola, hola. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. Odwiozę Cię.
- Nie trzeba. Nie musisz...
- Wiem. Nie muszę, ale chcę. Po chwili razem wyszliśmy z knajpki. Zaczęłam szukać kluczy w kieszeniach, ale zaraz przypomniałam sobie, że Wera miała je w torbie.
- Co jest? Coś zgubiłaś?
-Nie. Tak. Nie zgubiłam, tylko nie mam wcale. Klucze wzięła Veronica. A Anka poszła na jakąś imprezę i koncert. Kurcze...
- Domyślam się, że Vee nie możesz już dzisiaj odwiedzać.
- Hmm... Może u kogoś w hotelu zanocuję...
- Zobaczmy, czy Twoja koleżanka już wróciła.
- Ok... Ale szczerze wątpię.
Niall złapał taksówkę i po ok. 15 minutach byliśmy już przed moim hotelem.
- Który pokój? - zapytał Horan.
- Hm... 96. - po chwili dodałam - Nie. To jednak 69.
- Czyli to chyba tu. –wcisnął guzik windy i po chwili znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze.
- Zamknięte. - pociągnęłam za klamkę, już któryś z kolei raz.
- An. Anka. Jesteś tam? - nie chciałam pobudzić wszystkich, krzycząc za głośno.
- Nie ma jej.
- Poczekaj.
Horan zapukał do drzwi obok. Za chwilę wyłonił się z nich z powrotem i gestem zaprosił mnie do środka.
- Chodź.
Złapał mnie za rękę i gdy już byliśmy w sąsiednim pokoju, wyciągnął na balkon.
- Co Ty robisz? - zapytałam zaskoczona.
- Chyba chcesz iść do pokoju?
- Tak, ale tędy?
- Na nic lepszego nie wpadłem.
- Ktoś tu mieszka? Tak o, nas wpuścili?
- Najwidoczniej lubią muzykę pop. Są naszymi fankami i nie były jeszcze na naszym koncercie. Więc dałem im swoje autografy...
- Jesteś niemożliwy.
- Chodź. Idź pierwsza.
Między balkonem, na którym stałam, a balkonem w moim pokoju, był nie duży odstęp. Na szczęście bez większych problemów udało mi się przejść. Nie było to takie straszne, na jakie wyglądało.
- Teraz Ty. - spojrzałam w stronę Niallera, który chyba nie był zadowolony ze swojego pomysłu.
- Ok. Ale chcę ładny pogrzeb. I kwiaty. I żeby Justin Bieber na nim zaśpiewał.
Przeszedł na właściwy balkon, co wyglądało przezabawnie w jego wykonaniu. Jednak wchodząc do pokoju uderzył się o górną framugę drzwi.
- Ałć. A to za co? Co ja Ci zrobiłem! - krzyknął do drzwi.
- Hahahahaha... Boli?
- Nie, swędzi... - powiedział z sarkazmem - Tak, będę miał siniaczka. - zrobił teatralną smutną minkę.
- Pomóc Ci jakoś? Może przyniosę lód?
- Nie trzeba. Wystarczy, że dostanę buziaczka i do wesela się zagoi.
- Ojojoj. Ale się rozpędziłeś. Nie wiedziałam, że się żenisz. odparłam - Pokaż. - podeszłam do Niall'a i pocałowałam go w czoło, w miejsce gdzie najprawdopodobniej się uderzył.
- Teraz lepiej?
- O wiele.
- Generalnie, to mnie odprowadziłeś.
- Tak, ale zapewne twoja współlokatorka szybko nie wróci i będziesz sama. A co będzie, jak Ci się coś złego przyśni? A poza tym, zostałem zraniony podczas akcji...
- Ok. Skoczę po coś do jedzenia, na pewno Ci przejdzie.
- A co będziemy robić?
- Nie wiem, masz jakiś pomysł?
- No nie wiem, może jakiś film?
- Ok.
- Co lubisz?
- Nie przepadam za fantastyką i horrorami.
- Ja też nie. Czekam na kogoś odważnego, kto obejrzy ze mną horror.
- Ja tam kiedyś coś oglądałam... Ale nie bardzo lubię. - po chwili dodałam - A czemu to ma być ktoś odważny? - Taki ktoś kto mnie potrzyma za rękę.
- Na pewno nie jest tak źle. Skoro ja parę oglądałam to Ty pewnie też. Na pewno przesadzasz.
- Skoro mi nie wierzysz, to sama się przekonasz. Horan wybrał horror średniej klasy i włączył telewizor.
Po chwili przygotowałam coś na ząb. Usiedliśmy na moim łóżku. Film się zaczął. Na początku nudy. Jednak z każdą następną chwilą, zaczęłam bać się co raz bardziej.
- Boisz się? - zapytał Blondasek.
- Spodziewałam się czegoś innego.
W tym momencie mignął obraz w telewizorze i ze strachów odwróciłam głowę. Zauważyłam, że Horan zrobił to samo. Po chwili ktoś zaczął głośno krzyczeć, a ja dołączyłam do tej osoby. Przestraszyłam się, Niall również. Popatrzyliśmy na siebie i chłopak przysunął się bliżej. Bez namysłu wtuliłam się w jego tors. On również mnie objął. Siedzieliśmy tak przerażeni przez chwilę, po czym Nialler zabrał głos:
- Nie ma sensu. Wyłączam.
- Ok.
W tej chwili zgasił telewizor. W pokoju zrobiło się strasznie ciemno. - Zapalę światło. - Horan chciał się podnieść.
- Nie! - krzyknęłam- Nie odchodź!
- Dobra. Szczerze mówiąc, mi ten pomysł też się nie podobał...
- Ale...
-Nie martw się. Nigdzie Cię nie puszczę. Sam boję się wychodzić.
- Dziękuję. Jesteś wspaniały.
- Znowu mnie chwalisz. Ahh... To ty jesteś wspaniała.
- Dziękuję farbowany blondynie. Chwilę rozmawialiśmy. Po rozmowie zmógł mnie sen.
- Hahahahaha... Harry... - w tej chwili w drzwiach usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza, po czym drzwi się otworzyły.
- VERONICA!
- DOMINIKA!
Krzyknęłyśmy w tym samym czasie.
- HARRY!
- NIALL!
Za chwilę chłopcy także krzyknęli. Wszyscy zdziwili się na swój widok. Spojrzałam na dłoń Vee, która złączona była z dłonią Harry'ego. Ona w tym samym czasie zauważyła, że leżę z Niall'em w jednym łóżku, a na dodatek w jego ramionach...
- VERONICA!
- DOMINIKA!
Krzyknęłyśmy w tym samym czasie.
- HARRY!
- NIALL!
Za chwilę chłopcy także krzyknęli. Wszyscy zdziwili się na swój widok. Spojrzałam na dłoń Vee, która złączona była z dłonią Harry'ego. Ona w tym samym czasie zauważyła, że leżę z Niall'em w jednym łóżku, a na dodatek w jego ramionach...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dominika M:
Cześć.! Oto czwarty rozdział. :) Jak wam się podoba? Wyrażajcie swoje opinie w komentarzach. Jak macie jakieś pytania to śmiało, piszcie na blogu, albo na TT (@Never_Say13)
Dziękujemy za ponad 1200 wejść.
Dziękujemy za ponad 1200 wejść.
Do napisania :)
Veronica Collins: Dziękujemy wam za ponad 1200 wyświetleń i 2 obserwatorów! Jesteście suuper :D Zauważyłam, że pod ostatnim postem nie było żadnego komantarza dlatego postanowiłam wprowadzić pewnę zasadę:
3 KOMENTARZE = NASTĘPNY ROZDZIAŁ
Love you <3
xVeronicax